poniedziałek, 3 czerwca 2024

Choć nie widzisz, słuchaj i wierz

 


„Tak przyszli do Jerycha. Gdy wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Jezus przystanął i rzekł: «Zawołajcie go!» I przywołali niewidomego, mówiąc mu: «Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię». On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: «Co chcesz, abym ci uczynił?» Powiedział Mu niewidomy: «Rabbuni, żebym przejrzał». Jezus mu rzekł: «Idź, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.” Mk 10,46-52

 

Powyższa historia towarzyszyła mi przez cały weekend, dlatego niżej podzielę się kilkoma myślami, które szczególnie wyryły się w tym czasie w moim sercu.

 

Przyglądając się tekstowi biblijnemu poznajemy kolejnego bohatera, którego historię ewangeliści umieścili w swoim opisie zdarzeń. Tym razem jest on szczególny i znamy go z imienia – Bartymeusz. Cierpiący żebrak, który z powodu tego, że nie widział otaczającego go świata – skazany był na społeczne odrzucenie. Nie miał swojego życia, a wszystko na czym musiał polegać, to na litości innych ludzi. Jeśli ktoś zechciał ulitować się nad nim, mógł coś zjeść, otrzymać pieniądze, a jeśli nie? Jego codzienność była naznaczona nie tylko cierpieniem, ale też odrzuceniem przez ludzi. Czego w tej sytuacji mógł pragnąć Bartymeusz? Zmiany sytuacji? Ratunku? Aby znów widzieć i móc oglądać piękny świat? On pragnął… Nasłuchiwał więc. Nie mógł przecież niczego zobaczyć. To, co mu pozostało, to słuchanie otoczenia, pogłosek i wieści ludzi. Może w nich usłyszałby wieść o nadziei.

 

I pewnego dnia usłyszał - wieść o tym, że przechadza się po tej ziemi ktoś, kogo nazywają tym zapowiadanym przez proroków. Bartymeusz wie, że musi On pochodzić z rodu Dawida. Jest więc nadzieja… Chociaż nie widział otaczającego go świata i nie mógł oglądać żadnego cudu, on usłyszał i uwierzył, że pojawił się ktoś, kto może być dla niego ratunkiem. Ktoś, kto może wybawić go nie tylko z cielesnej choroby, ale też z tej duchowej ślepoty, bo przecież pisali o Nim nawet prorocy. Czekał więc. Wyobrażam sobie myśli Bartymeusza i jego codzienne oczekiwanie na dzień, kiedy Jezus będzie blisko. A co jeśli nie przyjdzie do Jerycha, nie przejdzie obok? Na pewno były momenty zwątpienia, ale on wyczekiwał.

 

Nadszedł dzień, kiedy pośród tłumu, idzie Jezus. Czujny Bartymeusz słyszy… przyszła dla niego nadzieja, zaczął więc wołać z całych sił – i prosić o zmiłowanie! Pewnie miałeś w życiu wiele takich momentów… wołałeś z całych sił o łaskę. Chociaż nie mogłeś widzieć, wierzyłeś, że Pan nieba i ziemi usłyszy Twój krzyk. Ludzie słysząc wołanie Bartymeusza uciszali go – z ich perspektywy nie był przecież godnym. Nie był wartym tego, aby się przy nim zatrzymać. Był wyrzutkiem społecznym. Takie nastawienie ludzi nie zniechęciło jednak naszego bohatera… krzyczał jeszcze głośniej! Myślę o jego determinacji i zastanawiam się ile jest jej w moim codziennym życiu. Jak wiele wiary potrzeba, aby mimo tłumu, niechęci, rozczarowań, napomnień, krytyki, zranień – wołać z rozpaczliwą nadzieją do Pana. Aby mimo wszelkich przeszkód (niewidomy, żebrak, tłum), zrobić wszystko, co mogę zrobić, w tym jednym momencie, który prawdopodobnie nigdy się nie powtórzy. Krzyczeć głośniej. Czekać wytrwalej. Wierzyć głębiej. Ufać ciszej.

 

Nasze wołanie o ratunek zawsze dociera we właściwe miejsce. Nie musimy tego widzieć. Możemy temu wierzyć. Rozpaczliwy krzyk Bartymeusza dotarł do Chrystusa. Pomyśl o tym przez chwilę… wokoło jest ogromny tłum, każdy coś mówi, woła, śmieje się, czy w takim chaosie można cokolwiek usłyszeć? Często jako ludzie po prostu się w nim gubimy. Zaczynamy polegać na tym, co widzą nasze oczy. Zatracając głos Chrystusa, który przemawia przez Słowo ożywiane Duchem Świętym. Chrystus jednak zawsze słyszy. Usłyszał też głos Bartymeusza – i zawołał go do siebie.

 

Kiedy myślę dalej o tej scenie, łzy same cisną się do oczu… Zraniony, odrzucony przez świat człowiek, ubogi żebrak – jest wzywany przez Chrystusa. Czy znany jest Ci ten obraz? Mi tak. Właśnie takim ubogim duchowo żebrakiem jest każdy z nas. Nie mamy nic, co wcześniej nie zostałoby nam darowane. A wszystko to, kim jesteśmy duchowo – to nędza ubrudzona grzechem. Potrzebujemy zrozumienia, że każdy z nas jest Bartymeuszem. Potrzebujemy zmiłowania i łaskawego głosu, który wezwie nas – przyjdź do mnie.

 

Bartymeusz usłyszał ten głos. Zaufał i z radością ZERWAŁ SIĘ ze swojego miejsca. Niewidomy człowiek… wstaje i próbuje biec za głosem, który go wezwał! Jakaż niesamowita to scena. Uczy mnie czym jest prawdziwa wiara. Wiara, która nie widzi, ale mimo to zrywa się ze swojego miejsca i robi krok w nieznane, za głosem Wybawcy. Bartymeusz zostawia swój płaszcz – cenny, bo prawdopodobnie był wszystkim co miał. Czy w takim kroku wiary i my często nie musimy zrzucić coś z siebie? Zostawić, aby bez zbędnego balastu zrobić krok? Jak wiele może być w nas przeszkód i blokad, które uniemożliwiają nam dziś pójście za głosem Chrystusa… Bartymeusza nic jednak nie zatrzymało. Otrzymał to, na co tak długo czekał. Nie oglądał cudów. Słuchał. A kiedy uwierzył i zrobił krok, sam doświadczył największego z cudów… przejrzał fizycznie i duchowo – i poszedł za Chrystusem.

 

Drogi Bartymeuszu… gdzie dzisiaj jesteś? Czy słuchasz o Chrystusie? Może wiesz już, że jest blisko… ale nie masz odwagi zawołać? A może… nie wiesz, że jesteś niewidomym żebrakiem, który wszystkiego czego potrzebuje to właśnie Zbawiciela? Może On woła ciebie nieustannie, a ty siedzisz w bramie swojego komfortu, owinięty płaszczem wygody i przyjemności i nie potrafisz zrobić kroku wiary, przedzierając się przez nieprzychylny tłum?

 

Ojcze,

dziękuję za tę historię. Jest ona balsamem na moje serce i przypomnieniem, kim byłabym bez Ciebie – niewidomym żebrakiem. Wszystko czego dziś potrzebuję, to Twojego zmiłowania. Wsłuchiwania się w głos Twojego Słowa. Wyczekiwania Twojego nadejścia. Gotowości do zerwania się ze swojego miejsca, zrzucenia płaszcza (zostawienia wszystkiego, co jest przeszkodą) i przebicia się przez tłum na Twój głos.

Ojcze, jesteś niezmienny, dlatego ta historia dziś tak bardzo mnie pociesza. Ona jest aktualna. Twoje serce wciąż jest pełne zmiłowania. Ty słyszysz każde łkanie, wołanie i krzyk, mimo chaosu, który jako ludzie sami wokół siebie tworzymy. Dziękuję, że prawdziwie mogę Ci ufać. Dziękuję, że nie muszę widzieć, aby usłyszeć i iść. Moje serce uwielbia Twoje święte, wieczne imię.