poniedziałek, 29 kwietnia 2024

(Nie)czułe serce

 


Dotyka mnie scena opisana w 8 rozdziale ew. Marka w. 14-21:

„A uczniowie zapomnieli wziąć chlebów, mieli z sobą w łodzi tylko jeden bochenek. I nakazywał im, mówiąc: Baczcie i wystrzegajcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. A oni rozmawiali między sobą o tym, że chleba nie mają. Zauważył to Jezus i rzekł do nich: O czym rozmawiacie, czy o tym, że chleba nie macie? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie? Czy serce wasze jest nieczułe? Macie oczy, a nie widzicie? Macie uszy, a nie słyszycie? I nie pamiętacie? Gdy łamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy, ile koszów pełnych resztek chleba zebraliście? Odpowiedzieli mu: Dwanaście. A ile koszów pełnych okruszyn zebraliście z siedmiu chlebów dla czterech tysięcy? Odpowiedzieli mu: Siedem.  I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie?”


Myślę sobie o tym, że uczniowe chwilę wcześniej oglądali wielkie działanie Chrystusa - siedmioma chlebami i kilkoma rybami  nakarmił około 4 tys. ludzi. Cóż za spektakularny cud. Wielkie rozmnożenie jedzenia. Wszyscy wrócili nasyceni. Byli przy Chrystusie… przy Nim człowiek zawsze jest nasycony! Bo On jest Panem wszelkiej materii i nawet ptak nie spada z nieba bez Jego przyzwolenia… czymże więc był dla Niego chleb i ryby, kiedy miał do powiedzenia tak wiele z duchowych prawd. Jednak On rozumiejąc fizyczne potrzeby ludzi i o nie troszczył się, dając jedzenie.


Chwilę później czytamy, że uczniowe zapomnieli wziąć chleba. Chrystus mówi do nich - ostrzega przed faryzeuszami, przed ich postawą, ich własną sprawiedliwością, przed wszystkim co jest „kwasem” w nich… a uczniowie rozmawiają o chlebie! Nie mają chleba… będą głodni… kiedy myślę o tej scenie to drży we mnie serce. Przed uczniami stoi odwieczne Słowo, ten który stwarzał świat, dla którego i przez którego wszystko zostało stworzone… ten który od wieczności był rozkoszą Ojcu i któremu Ojciec wszystko poddał pod stopy, aby Mu służyło. Mówi do uczniów, którzy chwilę wcześniej oglądali wielkie cuda i ten największy… jedli, a jedzenie nie kończyło się, aż wszyscy zostali nasyceni… a oni zapomnieli? Jeszcze nie rozumieli? Wciąż tkwili w swoich własnych myślach o rzeczywistości, którą oglądały ich oczy… „nie mieli chleba”.


Jakże jest mi to znane. Czy i Tobie brzmi znajomo? Bóg tyle uczynił w naszym życiu, zaczynając od największego cudu, jakim jest zrodzenie do nowego życia. Byliśmy martwi a dziś żyjemy. Chodziliśmy w ciemności, a objawiła nam się światłość wielka. Byliśmy ślepi, a przejrzeliśmy. On prowadził nas swoim Duchem w każdym dniu, dając swoją mądrość… pokazując rzeczy, które mogły dostrzec tylko nasze duchowe oczy, ponieważ te ludzkie nie rozpoznałyby ich. Pozwalał być blisko siebie, przebywać w swojej obecności, wsłuchiwać się w Jego cichy głos. Każdy kolejny dzień, otwarte oczy, oddech, były dane tylko z Jego łaski. Dostarczał ogromu błogosławieństw, poprzez ludzi których stawiał na naszej drodze. A chcąc kształtować nas swoją ojcowską ręką (jak kochający ojciec, uczy tego co najlepsze swoje dziecko) przyzwalał na wiele trudnych chwil i doświadczeń, aby nasze serce jeszcze bardziej przylgnęło do Niego… strzegł naszego życia, i żaden włos z naszej głowy nie spadł bez Jego zgody. Aniołom nakazywał strzeżenie nas, abyśmy nie zranili swojej stopy. Wszystko co dawał było dobre. Najlepsze. A ja często jak syn marnotrawny błądząca, upadająca, gubiąca się. On jednak był wciąż ten sam. Jego troska się nie zmniejszała, a Jego miłość nie oddalała się ode mnie. On jest Ojcem, który zawsze pierwszy wybiega na spotkanie syna. On wybiega. On przyjmuje. On odziewa szatą i nakłada pierścień na palec.


Czy doświadczyłeś tego w swojej życiowej drodze? Ja tak. Taki jest mój Bóg… Zawsze ma coś ważnego do przekazania - bo chce wzrostu swojego dziecka, dojrzałości i oddania Jemu. Mając takiego Boga, wierząc Jemu, oglądając Jego działanie, wciąż często utożsamiam się z postawą uczniów. On czyni wielkie rzeczy na moich oczach, w moim sercu, w moim życiu… a ja chwilę później rozważam, błądzę zatroskana, „martwię się o chleb”. Nie słyszę tego, jak ważne rzeczy ma mi do przekazania w Słowie. Nie widzę jak chce kształtować mój umysł, aby lepiej rozumiał i widział czym jest Jego Królestwo oraz codzienny cel dla mojego życia.


Czy nie pojmujecie? Czy serce wasze jest nieczułe? Macie oczy, a nie widzicie? Macie uszy, a nie słyszycie? I nie pamiętacie?


Ojcze… 

chcę pojmować. Chcę mieć czułe serce. Chcę mieć oczy, który widzą i rozpoznają Twoje działanie zawsze. Chcę mieć uszy, które słyszą to, co do mnie mówisz w swoim Słowie. Chcę pamiętać każdy jeden przejaw Twojej działającej łaski w moim życiu.

Nie chcę zapominać o tym, co czyniłeś dla mnie i czynisz nieustannie. Nie chcę grzeszyć narzekając i niewdzięcznym sercem szukać w sobie odpowiedzi. Wszystko co dajesz jest zawsze dobre. Tak często zniekształcam Twoją dobroć swoimi wyobrażeniami, niezrozumieniem Ciebie i Twojego Słowa. Ojcze… nie pozwól mi zaciemniać Twojego obrazu - aby moje serce zawsze widziało Cię w prawdzie. Aby pamiętało. Aby słuchało, gdy masz coś ważnego do powiedzenia i nie uciekało w doczesne zmartwienia i własne wyobrażenia tego co słuszne a co nie. Twoje Słowo jest prawdą. Ono rozświetla moją drogę. Ono umacnia moją wiarę. Ono jest drogowskazem dla każdej decyzji, która jest przede mną.


Dziękuję, że Ty Ojcze znasz kruchość ludzkiej kondycji. Wiesz, że jesteśmy tylko prochem, że zapominamy. A mimo to, chcesz być blisko. Chcesz pouczać i otaczać swoją miłością. Ty zawsze pamiętasz. Nich prawda na temat tego jaki jesteś nieustannie przemienia moje serce, czyniąc je czułym na Ciebie, wdzięcznym za każdy darowany dzień, gotowym pójść tam, gdzie mnie posyłasz i przyjąć to, co masz dla mnie.


Angelika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz